czwartek, 22 stycznia 2015

"R." 3. i 4.


3

            Przez kilka najbliższych tygodni nie odwiedzałam Koci. Tamto popołudnie tak zapadło mi w pamięć, że nie mogłam myśleć o niczym innym. Sprawa tajemniczego lokatora nie dawała mi spokoju.
            Przez chwilę zaczęłam się zastanawiać, czy Kocia mnie nie wkręcała. Być może wtedy, kiedy siedziały we trzy w pokoju, wymyśliły nową, fenomenalną zabawę – opowiedzenie mi strasznej historyjki i patrzenie, jak powoli wykruszam się z ich grona. Widywałyśmy się sporadycznie i tylko poza domem. Don i Paula, niczego nieświadome, nadal chodziły do nowego, luksusowego mieszkania Koci, a ja zawsze się czymś wymawiałam. Czasami musiałam posprzątać, innym razem jechać z mamą do babci, a kolejnym znowu puszczali mój ulubiony odcinek serialu i nie mogłam go przegapić. W rzeczywistości siedziałam zamyślona ze wzrokiem wbitym w ścianę i próbowałam wpaść na złoty środek, kim – albo czym – jest jej lokator. Minęły dwa miesiące od przeprowadzki, a ja dowiedziałam się, niby przypadkowo, że pies nadal nie wrócił. Nie zdziwiło mnie to zbytnio. Już tamtego dnia wiedziałam, że tak będzie. Domyśliłam się również, że nigdy więcej go nie zobaczę.
            Kocia z dnia na dzień była co raz bledsza. Niby zachowywała się cały czas tak samo – typowa, wesoła dziewczyna, w dodatku ładna, jedna z najpopularniejszych w szkole, jednak tylko ja widziałam, jak strach powoli niszczy ją od środka. Co raz częściej zapominała o tym, co robi. Telefon zawsze był jej oczkiem w głowie, a teraz nagle zaczynała go szukać, nawet jeśli spoczywał bezpiecznie w jej kieszeni. Na lekcjach siedziała zamyślona i nie zgłaszała się tak często jak zwykle. Przestała chodzić do kosmetyczki na comiesięczną hennę brwi i rzęs, a także porzuciła zdrową dietę i zaczęła jeść co popadnie. Martwiłam się o nią. Wiedziałam, że długo nie przetrwa w takim trybie życia, to po prostu nie było w jej stylu. Nie ważne czy to, co mi mówiła było prawdą, czy nie – musiałam jej pomóc. Czułam, że podejmuję najgorszą decyzję mojego życia, której mogę później żałować, ale w czasie przerwy, kiedy dziewczyny poszły do automatu, kupić kawę z odtłuszczonym mlekiem, podeszłam do Koci.
            - Jest dzisiaj ktoś u ciebie? – spytałam.
            Podniosła na mnie dwoje przekrwionych oczu.
            - Nie, raczej nie – odparła.
            - To ja przychodzę – oznajmiłam i zanim zdążyła odmówić, odeszłam w swoją stronę.
            Serce waliło mi jak oszalałe, a krew pulsowała niebezpiecznie w żyłach. Oparłam się o ścianę i czułam, jak powoli wzrok zasnuwa mi się mgłą, a ręce trzęsą niemiłosiernie. Od kiedy pierwszy raz o nim usłyszałam, ba, wyczułam jego obecność – to uczucie czaiło się gdzieś w środku mnie, a teraz wypłynęło na wierzch i zalało całe ciało. Na reszcie lekcji siedziałam jak na szpilkach. Wzdrygałam się przy każdym głośniejszym odgłosie, a jak ktoś przeszedł obok, błyskawicznie podnosiłam zlękniony wzrok. Kiedy po ostatniej godzinie wreszcie rozbrzmiał tyle wyczekiwany dzwonek, natychmiast zerwałam się z miejsca i ruszyłam w stronę wyjścia. Szkołę opuściłam jako jedna z pierwszych, co praktycznie nigdy się nie zdarza. Przystanęłam na dziedzińcu, nerwowo przestępując z jednej nogi na drugą. Wzroku nawet nie odrywałam od wyjścia – wypatrywałam znajomej burzy blond włosów, aktualnie niebyt starannie zebranych w kitkę na czubku głowy. Kiedy przyszła, automatycznie ruszyłam w jej stronę. Opiekuńczo złapałam ją pod ramię i szłyśmy razem alejami, cały czas milcząc. Dopiero kiedy stanęłyśmy pod bramką, czar prysł i spojrzałam na nią przerażona.
            - Jest z tobą źle – stwierdziłam zachrypniętym głosem.
            - Wiem – odparła, jakbyśmy wymieniały się poglądami na temat pogody.
            Znowu po plecach przebiegł mnie dreszcz, kiedy patrzyłam, jak szuka kluczy w wielkiej torbie.
            - On często do mnie mówi, wiesz? – rzuciła nagle. – Tak przez ściany. Dlatego się nie wysypiam.
            Cały czas mogłam tylko stać i patrzeć, kiedy ona kontynuowała.
            - Ale ja go nigdy nie rozumiem. Mówi w jakimś dziwnym języku, jakby w ogóle był z innego świata. Głos też ma zdeformowany. Taki niski i gruby, trochę jakby z piekła.
            Prawą dłonią popchnęła bramkę, a lewą wrzuciła klucze na miejsce.
            - Jesteś pewna, że chcesz tam iść? – spytała, patrząc na mnie z troską.
            W gardle zaschło mi tak, że mogłam tylko skinąć głową. Przez całą drogę na klatce schodowej Kocia do mnie mówiła, jakby chciała mnie nieco uspokoić, albo oderwać od tego wszystkiego, a jednocześnie dyskretnie wprowadzić w temat. Nie pomagało to zbytnio, ale doceniałam jej starania. Próbowała.
            - Młody jest na treningu. Zapisał się na boks, żeby jak najmniej siedzieć w domu, bo w zasadzie co ma robić? Siedzieć w salonie albo łazience i patrzeć w sufit? Sama bym z chęcią gdzieś wyszła, ale on lubi ze mną rozmawiać. O tyle, o ile Młodego odpycha, mnie przyciąga. Chyba chce, żebym do niego przyszła, ale póki mogę, staram się mu oprzeć. Myślę, że skończyłabym jak Zik.
            Nagle stało się dla mnie zupełnie jasne, gdzie jest pies. W kuchni nie było nawet jego misek, a tak nie wygląda mieszkanie kogoś, kto czeka na powrót pupila.
            - Zdaje mi się, że on nie musi jeść, ale jak coś wejdzie na jego teren, to nie wyjdzie żywe. On go po prostu chap! – klasnęła mocno wyprostowanymi dłońmi, przypominającymi paszczę krokodyla – i Zika nie ma.
            Zawahałam się po raz ostatni, czy wchodzić, czy nie. Kocia stanęła w drzwiach i patrzyła na mnie wyczekująco. Jej spojrzenie rzucało mi wyzwanie, tym razem inne niż zwykle. „Przełamiesz się, czy nie?” – zdawało się mówić. Przygryzłam wargę, aż poczułam na języku metaliczny smak krwi.
            - Idę – stwierdziłam i później mogłam już tylko żałować.

4

            Mieszkanie nie wyróżniało się niczym szczególnym. Po raz kolejny usiadłam na wychłodzonej, skórzanej kanapie z tą różnicą, że w tamtym momencie nie czułam tego zimna. Kocia znowu zrobiła mi szklankę kawy i zajęła miejsce obok mnie, wpatrując się tępo w ścianę. Obie czułyśmy, że jest to tylko cisza przed burzą.
            Po chwili poczułam delikatne szarpanie za rękaw.
            - Jeśli chcesz go usłyszeć, musimy iść do mojego pokoju – powiedziała.
             Nie wiedziałam, czy tego naprawdę chcę, ale posłusznie za nią poszłam, zaciskając palce na kubku z napojem. Kiedy siadałam na łóżku ogarnęło mnie dejavu. Wiedziałam, co się zaraz wydarzy. Czułam to dobitnie całą sobą, ale nie odezwałam się ani słowem. Czekałam na ten moment, kiedy ta istota odezwie się i nie musiałam długo czekać.
            Moją głowę wypełnił groźnie brzmiący warkot. Dźwięk rozszedł się echem po ścianach i zatrząsł pomieszczeniem w posadach. Automatycznie przystawiłam dłonie do uszu, ale to nic nie dało. Zaciskałam mocno zęby, starając się go wyprzeć – bezskutecznie.
            Kocia siedziała wyprostowana ze skrzyżowanymi nogami. Na jej twarzy odmalował się wyraz błogiego spokoju, zrelaksowania wręcz. Mogłabym pomyśleć, że zasnęła, gdyby nie oczy wierzgające w szalonym tańcu pod przysłoniętymi powiekami. Złapałam ją za nadgarstek i mocno potrząsnęłam, aż spojrzała na mnie nieodgadnionym spojrzeniem.
            - Skończ to – błagałam, ale na nic.
            Nie zamierzała mnie posłuchać. Wpadła w jakiś dziwny trans, a ja nie byłam w stanie jej z niego wyprowadzić. Bezradnie patrzyłam, jak podnosi się z miejsca i idzie w stronę drzwi. Łzy powoli napływały mi do oczu, kiedy zdałam sobie sprawę ze swojej bezradności. Kiedy złapała za klamkę, moje skapywały już ciurkiem na pościel.
            - Nie idź tam – poprosiłam cicho, ale nawet najgłośniejszy krzyk nie przebiłby się przez ten złowrogi warkot.
            Jednak Kocia wyszła już z pokoju i zamknęła za sobą drzwi, rozdzielając nas na dobre. Zagryzłam wargę, raniąc ją po raz kolejny tego wieczoru.
            Czym jesteś? myślałam nieustannie, trzymając palce wskazujące na skroniach.
            Odpowiedział mi plątaniną bezsensownych słów, które tylko on był w stanie zrozumieć.
            R.
            Wyłapałam tylko pierwszą literę, która w moich myślach stała się jego imieniem.
            Kocia już dawno weszła do pokoju R., a ja siedziałam na jej łóżku do samego rana, nie zmrużywszy nawet oka. Nie wróciła. Cierpliwie czekałam, mając resztkę nadziei, że może jednak udało jej się przeżyć, a może po prostu za bardzo bałam się tego, co zastanę na zewnątrz, nie wiem. Fakt faktem, że ruszyłam się dopiero wtedy, kiedy rozdzwonił się budzik Koci, wskazując godzinę 6:00 rano.
            Jak za sprawą czarodziejskiej różdżki zerwałam się na równe nogi, złapałam za ucho plecaka i wybiegłam na klatkę, nie martwiąc się o takie drobiazgi jak zamykanie drzwi. Jej rodziców nadal nie było i domyślałam się, że zbyt szybko nie wrócą. To samo zło, które pozwoliło mi wejść do środka i przemówiło do mnie swoim głosem, im kazało trzymać się z daleka. Nie wiedziałam, dlaczego akurat ja. R. wybrał mnie tak po prostu, jak się wybiera pluszowego misia na prezent dla małej siostrzenicy.

            Czułam, że nie spocznę, dopóki się wszystkiego nie dowiem.

4 komentarze:

  1. Genialne. Uwielbiam to.!!!!/ Wiczi Krogulec ����������

    OdpowiedzUsuń
  2. nie zrozumiałam zbytnio końcówki ale i tak bardzo ciekawa i przyjemna historyjka :* ciekawi mnie co się stało z ,,kicią" <3 czekam na kolejne rozdziały!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Super opowiadanie :3 czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :) <3

    OdpowiedzUsuń