poniedziałek, 19 stycznia 2015

"R." 1. i 2.


            Legendy. Od dawien dawna ludzie przekazują je sobie, a czasami nawet spisują na kartach historii. Każdy zapewne w dzieciństwie słyszał opowiastkę o bazyliszku, czy Popielu – królu, pożartemu żywcem przez zgraję myszy. Stanowiły one swego rodzaju odpowiednik horroru dla małych skrzatów, biegających w pieluchach.
            Jednak istnieją takie legendy, w których ktoś wymieszał zbyt dużo absurdu z kopcem ziaren prawdy, przez co mrożą one krew w żyłach nawet najtwardszym zawodnikom. Do jednej z nich należy historia o R.
            Nikt nie wie czym R. tak naprawdę jest. Przychodzi znikąd, przejmuje to, co chce i znika – jeżeli ma taką ochotę. Ludzie niewtajemniczeni nawet nie wyczują jego obecności. R. potrafi zmusić mieszkańców do zachowania pozorów normalności i być może dlatego właśnie jest taki przerażający.
            Wszystko, co wiem o R., wiem ze swojego doświadczenia. Spotkałam go i nie jestem w stanie zaliczyć tego dnia do najlepszych w swoim życiu, ale najlepiej zacznę od samego początku…

1

            Słońce górowało nad horyzontem, spowijając świat w złocistym blasku. Niechętnie podniosłam swoje dość zgrabne cztery litery z wygodnego fotela i przeciągnęłam się leniwie. Zdecydowanie nie należałam do rannych ptaszków, ale godzina 12:00 w południe również nie motywowała mnie zbytnio do działania.
            Pociągnęłam z kubka spory łyk przesłodzonej kawy z mlekiem. Liczyłam, że może dawka cukru z kofeiną da mi wystarczającego kopa, żebym mogła zrobić to, co zaplanowałam. Tfu, a raczej – co zaplanowali za mnie inni, bo mi do szczęścia wystarczyłoby całodniowe koczowanie w salonie z pilotem w ręku i chrupkami na kolanach.
            Nie wiem jakim cudem funkcjonuję jeszcze w społeczeństwie. Mój brak zaangażowania widać w niemalże każdej kategorii życia, przekraczającej rozentuzjazmowane okrzyki w czasie oglądania ulubionego serialu. Jednak jakimś cudem mam przy sobie zwartą paczkę trzech dziewczyn, które namiętnie ustawiają mi moje życie towarzyskie. Co kto lubi.
            Tego dnia miałyśmy spotkać się u jednej z nich, aby obejrzeć jej nowe mieszkanie. Nie zachwycał mnie jakoś szczególnie ten pomysł, ale nie stawiałam się zbytnio. Nie chciałam po raz kolejny sprawiać komuś zawodu – limit dzienny wyczerpany. Założyłam cienką parkę i czarne botki, gotowa na podbój świata i wyszłam z domu. Nie spieszyłam się zbytnio. Miałam jeszcze dobre pół godziny, a telefoniczny GPS nie wskazywał zbyt długiej trasy. Szurałam stopami po płytach chodnikowych, licząc w myślach mijające mnie czerwone auta. Trzydzieści jeden.
            Przystanęłam pod bramą, oddzielającą strzeżony parking wielkiego apartamentowca i zagwizdałam pod nosem. Od zera do milionera, jak to mówią. Postałam chwilę w cieniu, czując jak zimny wiatr czule głaszcze mnie po plecach. Wzdrygnęłam się. Podeszłam energicznie do domofonu i wcisnęłam na elektronicznym wyświetlaczu najpierw trójkę, a potem jedynkę.
            - Halo? – dobiegł mnie głos z głośnika.
            - To ja – rzuciłam, jak prawdziwa spartańska kobieta.
            Zaśmiała się tylko i już po chwili irytujący dźwięk oznajmił mi, że bramka jest otwarta, a świat stoi przede mną otworem. Prychnęłam i jak najszybciej weszłam do środka. Nie czułam się zbyt dobrze, stojąc na zewnątrz, wśród otaczających mnie zimnych, białych ścian, zasłaniających słońce.

2

            Kocia przywitała mnie jak zwykle – uśmiechnięta, wesoła, tryskająca energią. Byłam w stanie jedynie delikatnie unieść kąciki ust, ale jej to nie przeszkadzało. Zdążyła się przyzwyczaić. Moją kurtkę powiesiła na stylowym wieszaku z jakiegoś białego drewna i ręką wskazała drogę do salonu.
            - Przepraszam za bałagan, jeszcze nie zdążyliśmy wszystkiego wypakować – powiedziała, a ja potrząsnęłam głową, co miało znaczyć: „Nie no, serio, nie ma sprawy”.
            Nie licząc kilku szarawych pudeł, ustawionych w kącie, pomieszczenie było naprawdę ogarnięte. Przez wielkie okno w drewnianych ramach do środka wpadał strumień światła, jednak wcale nie podniosło to temperatury. Ostrożnie usiadłam na białej, skórzanej kanapie i od razu tego pożałowałam. Niewyobrażalny chłód przeszył moje ciało. Nigdy nie byłam w stanie pojąć tych wszystkich nowobogackich pomysłów – kup coś, bo ładne, a potem cierp. To jakby zdobyć na aukcji wyjątkowo drogą figurkę z barwionego szkła i trzymać ją pod poduszką, bo gryzie się z kolorem ścian.
            - I jak ci się podoba? – w moich rękach wylądował kubek trójwarstwowego latte macchiato.
            - O, czyli ekspres też kupiliście – mruknęłam, po czym dodałam już nieco głośniej. – No, ładnie, ładnie.
            Uśmiechnęła się wdzięcznie i pociągnęła łyk ze swojej szklanki.
            - A gdzie pies? – zapytałam w końcu, dobrze interpretując niespotykaną dotychczas ciszę.
            Zamieszała się.
            - Na czas przeprowadzki, zostawiliśmy go u dziadków. Sama rozumiesz, jazda samochodem, pełno kartonów, różni ludzie. To dla niego za dużo.
            Skinęłam głową, chociaż coś mi nadal nie pasowało. Przeprowadzka skończyła się tydzień wcześniej, czyli teoretycznie zwierzak powinien już być na miejscu, ale nic nie mówiłam. Pewnie usłyszałabym podobną wymówkę, że nie było kiedy po niego iść, chociaż jej dziadkowie mieszkali przecznicę ode mnie.
            Rozmowa nie kleiła się zbytnio, dopóki nie rozbrzmiał sygnał domofonu. Widziałam, jak z ulgą pobiegła otworzyć bramkę, chociaż nie chciała dać tego po sobie poznać. Dwie kolejne dziewczyny, Don i Paula, czyli dwie partnerki do dyskusji na o wiele większym poziomie niż ze mną. Już po chwili zalała mnie fala wesołej paplaniny. Jedna kupiła sobie nowe buty na niewiarygodnej przecenie, druga wróciła z siłowni i czuła się jak nowo narodzona. Potem rozmowa znowu zeszła na buty, więc warto przy okazji wspomnieć o pasującej torebce. Torebka? A do tego jaka sukienka? I tak wkoło.
            Podciągnęłam nogi pod brodę i powoli sączyłam swoje latte, kiedy zaczęły wertować jakieś pisemko o modzie i emocjonować się artykułami. Przełączyłam się na tryb ignorowania świata i wyruszyłam na wycieczkę do łazienki, której odnalezienie nie stanowiło większego problemu. Kiedy tylko zapaliłam światło, sapnęłam z wrażenia. Znalazłam się w małym, przytulnym pomieszczeniu, które bardziej przypominało luksusowe wydanie sklepowej ubikacji, aniżeli domowego przybytku. Na ścianie wisiał wielki, czarny telewizor plazmowy, naprzeciw którego ustawiona była kanapa z ciemnego zamszu.
            - Wreszcie coś, co nie jest ze skóry – sarknęłam.
            Obok ciągnął się rząd trzech umywalek pod szerokim lustrem. Tajemnicze drzwi w pobliżu siedziska, jak się okazało, prowadziły do wąskiego korytarzyka, z którego można było przejść do osobnych kabin lub ‘pomieszczenia kąpielowego’, bo nazwanie tego prysznicem lub wanną byłoby grzechem. Raz po raz pogwizdywałam cicho, aż w końcu zdecydowałam się po prostu umyć ręce. Cały czas jedna uciążliwa myśl nie dawała mi spokoju – skąd, u licha, jej rodzinę stać na taki apartament? Nie była biedna, a skąd, ale do bogaczy również nie należała. Pamiętam jej stare mieszkanie, jak własne – przyzwoite, trzypokojowe lokum klasy średniej. Nawet gdyby jej rodzicom przydarzył się nagły przypływ gotówki na taką skalę, wiedziałabym o tym jako jedna z pierwszych osób. Na naszej dzielnicy plotki dość szybko się rozchodzą, a o takim wydarzeniu długo nie dałoby się zapomnieć. Wróciłam do salonu, nie zważając na pytające spojrzenie Pauli. Niedbale usiadłam na owej paskudnej kanapie i udawałam, że angażuję się w rozmowę.
            - Wiecie co tu piszą? – powiedziała Kocia. – Żadna kobieta wyzwolona nie powinna się wstydzić swojego biustu, dlatego w domu, albo w towarzystwie najbliższych, warto pozbyć się stanika i chodzić w samej koszulce.
            To sobie znalazłam towarzystwo nastolatek wyzwolonych. Wiedziałam, co za chwilę zastąpi. Jedna po drugiej zdejmowała przez głowę wierzchnie odzienie i pozbywała się krępującej części garderoby, bo – jak to powiedziały – „wszystkie jesteśmy takie same i nie ma się czego wstydzić”.
            - A ty nie? – Don spojrzała na mnie z wyrzutem.
            - Chyba nie jestem jeszcze gotowa na wyzwolenie – odparłam swobodnie z lekkim uśmiechem.
            Co ja mogłam poradzić na to, że nie bawiły mnie te ich wszystkie pomysły? I wcale nie chodziło tu o jakiś dziwny kompleks małego stężenia tłuszczu w okolicach klatki piersiowej, o nie. Po prostu… nie i już.
            - Choć raz mogłabyś się rozluźnić – zacmokała Paula.
            Wzruszyłam ramionami, zagłębiając się jeszcze bardziej w zagłówek kanapy. Zawsze mnie tak atakowały, mając nadzieję, że się w końcu przełamię, ale tutaj nie było czego przełamywać. Czułam się wyśmienicie, pozostając sobą.
            Po chwili dyskusja została ucięta definitywnie. Po raz kolejny tego popołudnia rozbrzmiał sygnał domofonu. Jak na komendę cała trójka zerwała się z miejsca i zaczęła popiskiwać w zwartej symfonii odgłosów paniki. Każda złapała za stanik i przyciskała go zawzięcie do klatki, jakby miał zaraz sam przeniknąć przez materiał i wrócić na miejsce.
            - Otworzysz? – głos Koci wzbił się na błagalne nuty.
            Przytaknęłam jej z lekkim rozbawieniem. Wszystkie uciekły do sypialni, a ja udałam się w stronę drzwi, żeby odblokować bramkę. Nie więcej niż po trzech minutach do środka wszedł młodszy brat Koci.
            - Hej! – wykrzyknął i mocno się do mnie przytulił.
            Nie mogłam zrobić nic innego, jak schylić się i go objąć. Poczochrałam go nawet po jasnej czuprynie i z braku lepszego zajęcia, poszłam do kuchni, umyć szklanki. Kątem oka widziałam, jak chłopiec wchodzi do łazienki, jednak nie zamyka za sobą drzwi. Uniosłam brwi, wzruszyłam ramionami i podciągnęłam rękawy po łokcie. Nie mój cyrk, nie moje małpy. Nie zamierzałam się mieszać w to, co kto robi we własnym domu, ale kiedy dobiegły mnie pierwsze dźwięki czołówki GTA, moje zdziwienie osiągnęło apogeum. Dlaczego, do licha, on grał w łazience, a nie u siebie? Kocia już przez telefon relacjonowała mi podnieconym głosem, że poprzedni właściciele mieszkania wyprowadzali się w pośpiechu i zostawili między innymi nowiuteńkie telewizory w każdym pomieszczeniu. Zapamiętałam to najbardziej, podobnie jak uczucie zazdrości, palące w gardle za każdym razem, kiedy zerkałam na moje pudło z kineskopem.
            Nic mi tu nie pasowało. Ani fakt, że jej brat gra w łazience, ani ten, że nawet nie zbliżył się do swojego pokoju. Dodając do tego nieobecność psa, miałam w głowie porządny mętlik.
            Na każdych drzwiach domownicy umieścili tabliczki, do jakiego pomieszczenia one prowadzą. Postanowiłam udać się w kierunku „pokoju Wiktorii”, czyli Koci, z którego jak zawsze dobiegały wesołe piski i chichoty. Delikatnie uchyliłam drzwi i zobaczyłam, że trafiłam idealnie w chwilę, kiedy Don i Paula zamierzały zbierać się do wyjścia.
            - Ale ty zostajesz, prawda? – spytała mnie Kocia takim tonem, jakby wręcz nalegała, żebym jeszcze nie wychodziła.
            - Nie ma sprawy – odparłam gładko.
            Dziewczyny założyły kurtki i buty, wycałowały nas po policzkach i tyle je widziałyśmy. Wróciłyśmy do sypialni i usiadłyśmy na łóżku naprzeciwko siebie.
            - Co zauważyłaś? – rzuciła, a z jej wesołego, czystego głosiku nie zostało kompletnie nic.
            Zamieszałam się.
            - Nie udawaj. Młody siedzi w łazience, psa nie ma, cały czas jest dziwnie zimno i pusto. Wiem, że to widzisz – stwierdziła ostro, jednak nie wrogo.
            - Widzę – nie wiedziałam, co więcej mogę powiedzieć.
            Po chwili westchnęła z ulgą i zamiast hardości w jej głosie dało się wyczuć rozpacz.
            - Wiedziałam, że tylko ty to zrozumiesz – rzekła cicho. – One by mnie wyśmiały.
            - Mów lepiej, o co chodzi – ponagliłam ją.
            - Nie jesteśmy tu sami – wyszeptała. – Można powiedzieć, że mamy… lokatora.
            Spojrzałam na nią spode łba.
            - Jakiego, u licha, lokatora?
            - Mieszka w pokoju Młodego – wyjaśniła. – On bardzo nie lubi jakichkolwiek facetów, więc zarówno Młody, jak i ojciec, omijają szerokim łukiem tą sypialnię. My z mamą po prostu boimy się tam wchodzić, więc ma spokój, tak jak lubi. 
            Nerwowo przełknęłam ślinę.
            - Powiedz mi… - zawahałam się. – Czym on jest?
            Zapadła głucha cisza.

            - Nie wiem – odparła.



_________________________________


Witam wszystkich gorąco przy pierwszych dwóch częściach mojego nowego opowiadania – „R.”! Za oknem słońce, lekki wietrzyk, ale my nie nie o tym.
Na samym wstępie chciałabym Was zachęcić do mniej lub bardziej kreatywnego (bardziej), ale rzetelnego komentowania. Wyświetlenia po lewej mogą lecieć w zawrotnym tempie, ale nic nie daje takiego kopa w pisarskie cztery litery, jak komentarze.
Na razie na stronie panuje lekki rozgardiasz, ale w pierwszym wolnym terminie obiecuję się tym zająć.
I na koniec, jeśli ktoś miałby taką ochotę – udostępniajcie link na Facebooku, Twitterze, Instagramie czy nawet na tablicy korkowej młodszej siostry, żeby poszedł dalej.
Całuję mocno!
Zazi.

9 komentarzy:

  1. Idź precz Zabojszcza, bo to już dostałam na pocztę :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety w ciągu najbliższych trzech postów Cię nie zaskoczę, bo te części czytałaś :P

      Usuń
  2. mega <3 strona juz została dodana do ulub. :D bede czekac na koejne cześci z niecierpliowścia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo zachęcający wstep, dobrze że nie zdradzasz od razu wszystkiego na poczatku

      Usuń
    2. Rewelacja! :D czytajac to zapominasz o otaczajacym cie swiecie,dobrze dobrane slowa,wrecz bogate slownicto,nie jest to banalne. Pzdr :p

      Usuń
  3. Boże *o* meega, rozwalasz system Zabb ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. jeja naprawdę mega *.* czekam na ciąg dalszy <3 pośpiesz się !!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny wstęp. Lekkie ciarki mi przeszły po plecach. Ale cii... to mało istotne.
    Głowna bohaterka to moja bogini.xD Mamy podobny charakterek. Ale tylko troszkę. ^^
    Inteligenta z niej kobieta. Rozbierać się publicznie? Toż to niedopuszczalne!
    Nie, żeby coś nie jestem ze średniowiecza. Ale paradowanie bez stanika - nie, po prostu nie.
    GTA w łazience. Mmmm... Klasa sama w sobie. Ja też chcę telewizor w toalecie :D
    Jest tu przeogromny urodzaj epitetów. Nie jestem do końca pewna czy to dobrze czy źle. Na razie przyjmijmy, że dobrze. ^^
    Mówiłam,żeby nie czytać tego do poduszki, a sama to robię. Mądra ja. Ale niech będzie mi wybaczone ten jeden raz.
    To by było na tyle moich wywodów. Czekam na dalszy ciąg.
    Pozderki <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Wreszcie coś co można czytać,a nie kolejne przesłodzone G. XXI. Wieku


    OdpowiedzUsuń