Legendy. Od dawien dawna ludzie
przekazują je sobie, a czasami nawet spisują na kartach historii. Każdy zapewne
w dzieciństwie słyszał opowiastkę o bazyliszku, czy Popielu – królu, pożartemu
żywcem przez zgraję myszy. Stanowiły one swego rodzaju odpowiednik horroru dla
małych skrzatów, biegających w pieluchach.
Jednak istnieją takie legendy, w
których ktoś wymieszał zbyt dużo absurdu z kopcem ziaren prawdy, przez co mrożą
one krew w żyłach nawet najtwardszym zawodnikom. Do jednej z nich należy
historia o R.
Nikt nie wie czym R. tak naprawdę
jest. Przychodzi znikąd, przejmuje to, co chce i znika – jeżeli ma taką ochotę.
Ludzie niewtajemniczeni nawet nie wyczują jego obecności. R. potrafi zmusić
mieszkańców do zachowania pozorów normalności i być może dlatego właśnie jest
taki przerażający.
Wszystko, co wiem o R., wiem ze
swojego doświadczenia. Spotkałam go i nie jestem w stanie zaliczyć tego dnia do
najlepszych w swoim życiu, ale najlepiej zacznę od samego początku…
1
Słońce górowało nad horyzontem,
spowijając świat w złocistym blasku. Niechętnie podniosłam swoje dość zgrabne
cztery litery z wygodnego fotela i przeciągnęłam się leniwie. Zdecydowanie nie
należałam do rannych ptaszków, ale godzina 12:00 w południe również nie
motywowała mnie zbytnio do działania.
Pociągnęłam z kubka spory łyk
przesłodzonej kawy z mlekiem. Liczyłam, że może dawka cukru z kofeiną da mi
wystarczającego kopa, żebym mogła zrobić to, co zaplanowałam. Tfu, a raczej –
co zaplanowali za mnie inni, bo mi do szczęścia wystarczyłoby całodniowe
koczowanie w salonie z pilotem w ręku i chrupkami na kolanach.
Nie wiem jakim cudem funkcjonuję
jeszcze w społeczeństwie. Mój brak zaangażowania widać w niemalże każdej
kategorii życia, przekraczającej rozentuzjazmowane okrzyki w czasie oglądania
ulubionego serialu. Jednak jakimś cudem mam przy sobie zwartą paczkę trzech
dziewczyn, które namiętnie ustawiają mi moje życie towarzyskie. Co kto lubi.
Tego dnia miałyśmy spotkać się u
jednej z nich, aby obejrzeć jej nowe mieszkanie. Nie zachwycał mnie jakoś
szczególnie ten pomysł, ale nie stawiałam się zbytnio. Nie chciałam po raz
kolejny sprawiać komuś zawodu – limit dzienny wyczerpany. Założyłam cienką
parkę i czarne botki, gotowa na podbój świata i wyszłam z domu. Nie spieszyłam
się zbytnio. Miałam jeszcze dobre pół godziny, a telefoniczny GPS nie wskazywał
zbyt długiej trasy. Szurałam stopami po płytach chodnikowych, licząc w myślach
mijające mnie czerwone auta. Trzydzieści jeden.
Przystanęłam pod bramą, oddzielającą
strzeżony parking wielkiego apartamentowca i zagwizdałam pod nosem. Od zera do
milionera, jak to mówią. Postałam chwilę w cieniu, czując jak zimny wiatr czule
głaszcze mnie po plecach. Wzdrygnęłam się. Podeszłam energicznie do domofonu i
wcisnęłam na elektronicznym wyświetlaczu najpierw trójkę, a potem jedynkę.
- Halo? – dobiegł mnie głos z głośnika.
- To ja – rzuciłam, jak prawdziwa
spartańska kobieta.
Zaśmiała się tylko i już po chwili
irytujący dźwięk oznajmił mi, że bramka jest otwarta, a świat stoi przede mną
otworem. Prychnęłam i jak najszybciej weszłam do środka. Nie czułam się zbyt dobrze,
stojąc na zewnątrz, wśród otaczających mnie zimnych, białych ścian,
zasłaniających słońce.
2
Kocia przywitała mnie jak zwykle –
uśmiechnięta, wesoła, tryskająca energią. Byłam w stanie jedynie delikatnie
unieść kąciki ust, ale jej to nie przeszkadzało. Zdążyła się przyzwyczaić. Moją
kurtkę powiesiła na stylowym wieszaku z jakiegoś białego drewna i ręką wskazała
drogę do salonu.
- Przepraszam za bałagan, jeszcze
nie zdążyliśmy wszystkiego wypakować – powiedziała, a ja potrząsnęłam głową, co
miało znaczyć: „Nie no, serio, nie ma sprawy”.
Nie licząc kilku szarawych pudeł,
ustawionych w kącie, pomieszczenie było naprawdę ogarnięte. Przez wielkie okno
w drewnianych ramach do środka wpadał strumień światła, jednak wcale nie
podniosło to temperatury. Ostrożnie usiadłam na białej, skórzanej kanapie i od
razu tego pożałowałam. Niewyobrażalny chłód przeszył moje ciało. Nigdy nie
byłam w stanie pojąć tych wszystkich nowobogackich pomysłów – kup coś, bo
ładne, a potem cierp. To jakby zdobyć na aukcji wyjątkowo drogą figurkę z
barwionego szkła i trzymać ją pod poduszką, bo gryzie się z kolorem ścian.
- I jak ci się podoba? – w moich
rękach wylądował kubek trójwarstwowego latte macchiato.
- O, czyli ekspres też kupiliście –
mruknęłam, po czym dodałam już nieco głośniej. – No, ładnie, ładnie.
Uśmiechnęła się wdzięcznie i
pociągnęła łyk ze swojej szklanki.
- A gdzie pies? – zapytałam w końcu,
dobrze interpretując niespotykaną dotychczas ciszę.
Zamieszała się.
- Na czas przeprowadzki,
zostawiliśmy go u dziadków. Sama rozumiesz, jazda samochodem, pełno kartonów,
różni ludzie. To dla niego za dużo.
Skinęłam głową, chociaż coś mi nadal
nie pasowało. Przeprowadzka skończyła się tydzień wcześniej, czyli teoretycznie
zwierzak powinien już być na miejscu, ale nic nie mówiłam. Pewnie usłyszałabym
podobną wymówkę, że nie było kiedy po niego iść, chociaż jej dziadkowie
mieszkali przecznicę ode mnie.
Rozmowa nie kleiła się zbytnio,
dopóki nie rozbrzmiał sygnał domofonu. Widziałam, jak z ulgą pobiegła otworzyć
bramkę, chociaż nie chciała dać tego po sobie poznać. Dwie kolejne dziewczyny,
Don i Paula, czyli dwie partnerki do dyskusji na o wiele większym poziomie niż
ze mną. Już po chwili zalała mnie fala wesołej paplaniny. Jedna kupiła sobie
nowe buty na niewiarygodnej przecenie, druga wróciła z siłowni i czuła się jak nowo narodzona. Potem rozmowa znowu zeszła na buty, więc warto przy okazji
wspomnieć o pasującej torebce. Torebka? A do tego jaka sukienka? I tak wkoło.
Podciągnęłam nogi pod brodę i powoli
sączyłam swoje latte, kiedy zaczęły wertować jakieś pisemko o modzie i
emocjonować się artykułami. Przełączyłam się na tryb ignorowania świata i
wyruszyłam na wycieczkę do łazienki, której odnalezienie nie stanowiło
większego problemu. Kiedy tylko zapaliłam światło, sapnęłam z wrażenia.
Znalazłam się w małym, przytulnym pomieszczeniu, które bardziej przypominało luksusowe
wydanie sklepowej ubikacji, aniżeli domowego przybytku. Na ścianie wisiał
wielki, czarny telewizor plazmowy, naprzeciw którego ustawiona była kanapa z
ciemnego zamszu.
- Wreszcie coś, co nie jest ze skóry
– sarknęłam.
Obok ciągnął się rząd trzech
umywalek pod szerokim lustrem. Tajemnicze drzwi w pobliżu siedziska, jak się
okazało, prowadziły do wąskiego korytarzyka, z którego można było przejść do
osobnych kabin lub ‘pomieszczenia kąpielowego’, bo nazwanie tego prysznicem lub
wanną byłoby grzechem. Raz po raz pogwizdywałam cicho, aż w końcu zdecydowałam
się po prostu umyć ręce. Cały czas jedna uciążliwa myśl nie dawała mi spokoju –
skąd, u licha, jej rodzinę stać na taki apartament? Nie była biedna, a skąd,
ale do bogaczy również nie należała. Pamiętam jej stare mieszkanie, jak własne
– przyzwoite, trzypokojowe lokum klasy średniej. Nawet gdyby jej rodzicom
przydarzył się nagły przypływ gotówki na taką skalę, wiedziałabym o tym jako
jedna z pierwszych osób. Na naszej dzielnicy plotki dość szybko się rozchodzą,
a o takim wydarzeniu długo nie dałoby się zapomnieć. Wróciłam do salonu, nie
zważając na pytające spojrzenie Pauli. Niedbale usiadłam na owej paskudnej
kanapie i udawałam, że angażuję się w rozmowę.
- Wiecie co tu piszą? – powiedziała
Kocia. – Żadna kobieta wyzwolona nie powinna się wstydzić swojego biustu,
dlatego w domu, albo w towarzystwie najbliższych, warto pozbyć się stanika i
chodzić w samej koszulce.
To sobie znalazłam towarzystwo
nastolatek wyzwolonych. Wiedziałam, co za chwilę zastąpi. Jedna po drugiej
zdejmowała przez głowę wierzchnie odzienie i pozbywała się krępującej części
garderoby, bo – jak to powiedziały – „wszystkie jesteśmy takie same i nie ma
się czego wstydzić”.
- A ty nie? – Don spojrzała na mnie
z wyrzutem.
- Chyba nie jestem jeszcze gotowa na
wyzwolenie – odparłam swobodnie z lekkim uśmiechem.
Co ja mogłam poradzić na to, że nie
bawiły mnie te ich wszystkie pomysły? I wcale nie chodziło tu o jakiś dziwny
kompleks małego stężenia tłuszczu w okolicach klatki piersiowej, o nie. Po
prostu… nie i już.
- Choć raz mogłabyś się rozluźnić –
zacmokała Paula.
Wzruszyłam ramionami, zagłębiając
się jeszcze bardziej w zagłówek kanapy. Zawsze mnie tak atakowały, mając
nadzieję, że się w końcu przełamię, ale tutaj nie było czego przełamywać.
Czułam się wyśmienicie, pozostając sobą.
Po chwili dyskusja została ucięta
definitywnie. Po raz kolejny tego popołudnia rozbrzmiał sygnał domofonu. Jak na
komendę cała trójka zerwała się z miejsca i zaczęła popiskiwać w zwartej
symfonii odgłosów paniki. Każda złapała za stanik i przyciskała go zawzięcie do
klatki, jakby miał zaraz sam przeniknąć przez materiał i wrócić na miejsce.
- Otworzysz? – głos Koci wzbił się
na błagalne nuty.
Przytaknęłam jej z lekkim rozbawieniem.
Wszystkie uciekły do sypialni, a ja udałam się w stronę drzwi, żeby odblokować
bramkę. Nie więcej niż po trzech minutach do środka wszedł młodszy brat Koci.
- Hej! – wykrzyknął i mocno się do
mnie przytulił.
Nie mogłam zrobić nic innego, jak schylić
się i go objąć. Poczochrałam go nawet po jasnej czuprynie i z braku lepszego
zajęcia, poszłam do kuchni, umyć szklanki. Kątem oka widziałam, jak chłopiec
wchodzi do łazienki, jednak nie zamyka za sobą drzwi. Uniosłam brwi, wzruszyłam
ramionami i podciągnęłam rękawy po łokcie. Nie mój cyrk, nie moje małpy. Nie
zamierzałam się mieszać w to, co kto robi we własnym domu, ale kiedy dobiegły
mnie pierwsze dźwięki czołówki GTA, moje zdziwienie osiągnęło apogeum.
Dlaczego, do licha, on grał w łazience, a nie u siebie? Kocia już przez telefon
relacjonowała mi podnieconym głosem, że poprzedni właściciele mieszkania
wyprowadzali się w pośpiechu i zostawili między innymi nowiuteńkie telewizory w
każdym pomieszczeniu. Zapamiętałam to najbardziej, podobnie jak uczucie zazdrości,
palące w gardle za każdym razem, kiedy zerkałam na moje pudło z kineskopem.
Nic mi tu nie pasowało. Ani fakt, że
jej brat gra w łazience, ani ten, że nawet nie zbliżył się do swojego pokoju.
Dodając do tego nieobecność psa, miałam w głowie porządny mętlik.
Na każdych drzwiach domownicy
umieścili tabliczki, do jakiego pomieszczenia one prowadzą. Postanowiłam udać
się w kierunku „pokoju Wiktorii”, czyli Koci, z którego jak zawsze dobiegały
wesołe piski i chichoty. Delikatnie uchyliłam drzwi i zobaczyłam, że trafiłam
idealnie w chwilę, kiedy Don i Paula zamierzały zbierać się do wyjścia.
- Ale ty zostajesz, prawda? –
spytała mnie Kocia takim tonem, jakby wręcz nalegała, żebym jeszcze nie
wychodziła.
- Nie ma sprawy – odparłam gładko.
Dziewczyny założyły kurtki i buty,
wycałowały nas po policzkach i tyle je widziałyśmy. Wróciłyśmy do sypialni i
usiadłyśmy na łóżku naprzeciwko siebie.
- Co zauważyłaś? – rzuciła, a z jej
wesołego, czystego głosiku nie zostało kompletnie nic.
Zamieszałam się.
- Nie udawaj. Młody siedzi w
łazience, psa nie ma, cały czas jest dziwnie zimno i pusto. Wiem, że to widzisz
– stwierdziła ostro, jednak nie wrogo.
- Widzę – nie wiedziałam, co więcej
mogę powiedzieć.
Po chwili westchnęła z ulgą i
zamiast hardości w jej głosie dało się wyczuć rozpacz.
- Wiedziałam, że tylko ty to
zrozumiesz – rzekła cicho. – One by mnie wyśmiały.
- Mów lepiej, o co chodzi –
ponagliłam ją.
- Nie jesteśmy tu sami – wyszeptała.
– Można powiedzieć, że mamy… lokatora.
Spojrzałam na nią spode łba.
- Jakiego, u licha, lokatora?
- Mieszka w pokoju Młodego –
wyjaśniła. – On bardzo nie lubi jakichkolwiek facetów, więc zarówno Młody, jak
i ojciec, omijają szerokim łukiem tą sypialnię. My z mamą po prostu boimy się
tam wchodzić, więc ma spokój, tak jak lubi.
Nerwowo przełknęłam ślinę.
- Powiedz mi… - zawahałam się. –
Czym on jest?
Zapadła głucha cisza.
- Nie wiem – odparła.
_________________________________
Witam
wszystkich gorąco przy pierwszych dwóch częściach mojego nowego opowiadania – „R.”!
Za oknem słońce, lekki wietrzyk, ale my nie nie o tym.
Na samym wstępie
chciałabym Was zachęcić do mniej lub bardziej kreatywnego (bardziej), ale
rzetelnego komentowania. Wyświetlenia po lewej mogą lecieć w zawrotnym tempie,
ale nic nie daje takiego kopa w pisarskie cztery litery, jak komentarze.
Na razie na stronie panuje lekki rozgardiasz, ale w pierwszym wolnym terminie obiecuję się tym zająć.
I na koniec, jeśli ktoś miałby taką ochotę – udostępniajcie link na Facebooku, Twitterze, Instagramie czy nawet na tablicy korkowej młodszej siostry, żeby poszedł dalej.
Na razie na stronie panuje lekki rozgardiasz, ale w pierwszym wolnym terminie obiecuję się tym zająć.
I na koniec, jeśli ktoś miałby taką ochotę – udostępniajcie link na Facebooku, Twitterze, Instagramie czy nawet na tablicy korkowej młodszej siostry, żeby poszedł dalej.
Całuję
mocno!
Zazi.
Idź precz Zabojszcza, bo to już dostałam na pocztę :(
OdpowiedzUsuńNo niestety w ciągu najbliższych trzech postów Cię nie zaskoczę, bo te części czytałaś :P
Usuńmega <3 strona juz została dodana do ulub. :D bede czekac na koejne cześci z niecierpliowścia
OdpowiedzUsuńbardzo zachęcający wstep, dobrze że nie zdradzasz od razu wszystkiego na poczatku
UsuńRewelacja! :D czytajac to zapominasz o otaczajacym cie swiecie,dobrze dobrane slowa,wrecz bogate slownicto,nie jest to banalne. Pzdr :p
UsuńBoże *o* meega, rozwalasz system Zabb ^^
OdpowiedzUsuńjeja naprawdę mega *.* czekam na ciąg dalszy <3 pośpiesz się !!!
OdpowiedzUsuńŚwietny wstęp. Lekkie ciarki mi przeszły po plecach. Ale cii... to mało istotne.
OdpowiedzUsuńGłowna bohaterka to moja bogini.xD Mamy podobny charakterek. Ale tylko troszkę. ^^
Inteligenta z niej kobieta. Rozbierać się publicznie? Toż to niedopuszczalne!
Nie, żeby coś nie jestem ze średniowiecza. Ale paradowanie bez stanika - nie, po prostu nie.
GTA w łazience. Mmmm... Klasa sama w sobie. Ja też chcę telewizor w toalecie :D
Jest tu przeogromny urodzaj epitetów. Nie jestem do końca pewna czy to dobrze czy źle. Na razie przyjmijmy, że dobrze. ^^
Mówiłam,żeby nie czytać tego do poduszki, a sama to robię. Mądra ja. Ale niech będzie mi wybaczone ten jeden raz.
To by było na tyle moich wywodów. Czekam na dalszy ciąg.
Pozderki <3
Wreszcie coś co można czytać,a nie kolejne przesłodzone G. XXI. Wieku
OdpowiedzUsuń