3
Przez kilka najbliższych tygodni nie
odwiedzałam Koci. Tamto popołudnie tak zapadło mi w pamięć, że nie mogłam
myśleć o niczym innym. Sprawa tajemniczego lokatora nie dawała mi spokoju.
Przez chwilę zaczęłam się
zastanawiać, czy Kocia mnie nie wkręcała. Być może wtedy, kiedy siedziały we
trzy w pokoju, wymyśliły nową, fenomenalną zabawę – opowiedzenie mi strasznej
historyjki i patrzenie, jak powoli wykruszam się z ich grona. Widywałyśmy się
sporadycznie i tylko poza domem. Don i Paula, niczego nieświadome, nadal
chodziły do nowego, luksusowego mieszkania Koci, a ja zawsze się czymś
wymawiałam. Czasami musiałam posprzątać, innym razem jechać z mamą do babci, a
kolejnym znowu puszczali mój ulubiony odcinek serialu i nie mogłam go
przegapić. W rzeczywistości siedziałam zamyślona ze wzrokiem wbitym w ścianę i
próbowałam wpaść na złoty środek, kim – albo czym – jest jej lokator. Minęły
dwa miesiące od przeprowadzki, a ja dowiedziałam się, niby przypadkowo, że pies
nadal nie wrócił. Nie zdziwiło mnie to zbytnio. Już tamtego dnia wiedziałam, że
tak będzie. Domyśliłam się również, że nigdy więcej go nie zobaczę.
Kocia z dnia na dzień była co raz
bledsza. Niby zachowywała się cały czas tak samo – typowa, wesoła dziewczyna, w
dodatku ładna, jedna z najpopularniejszych w szkole, jednak tylko ja widziałam,
jak strach powoli niszczy ją od środka. Co raz częściej zapominała o tym, co
robi. Telefon zawsze był jej oczkiem w głowie, a teraz nagle zaczynała go
szukać, nawet jeśli spoczywał bezpiecznie w jej kieszeni. Na lekcjach siedziała
zamyślona i nie zgłaszała się tak często jak zwykle. Przestała chodzić do
kosmetyczki na comiesięczną hennę brwi i rzęs, a także porzuciła zdrową dietę i
zaczęła jeść co popadnie. Martwiłam się o nią. Wiedziałam, że długo nie
przetrwa w takim trybie życia, to po prostu nie było w jej stylu. Nie ważne czy to, co mi mówiła było prawdą, czy
nie – musiałam jej pomóc. Czułam, że podejmuję najgorszą decyzję mojego życia,
której mogę później żałować, ale w czasie przerwy, kiedy dziewczyny poszły do
automatu, kupić kawę z odtłuszczonym mlekiem, podeszłam do Koci.
- Jest dzisiaj ktoś u ciebie? –
spytałam.
Podniosła na mnie dwoje
przekrwionych oczu.
- Nie, raczej nie – odparła.
- To ja przychodzę – oznajmiłam i
zanim zdążyła odmówić, odeszłam w swoją stronę.
Serce waliło mi jak oszalałe, a krew
pulsowała niebezpiecznie w żyłach. Oparłam się o ścianę i czułam, jak powoli
wzrok zasnuwa mi się mgłą, a ręce trzęsą niemiłosiernie. Od kiedy pierwszy raz
o nim usłyszałam, ba, wyczułam jego obecność – to uczucie czaiło się gdzieś w
środku mnie, a teraz wypłynęło na wierzch i zalało całe ciało. Na reszcie
lekcji siedziałam jak na szpilkach. Wzdrygałam się przy każdym głośniejszym
odgłosie, a jak ktoś przeszedł obok, błyskawicznie podnosiłam zlękniony wzrok.
Kiedy po ostatniej godzinie wreszcie rozbrzmiał tyle wyczekiwany dzwonek,
natychmiast zerwałam się z miejsca i ruszyłam w stronę wyjścia. Szkołę
opuściłam jako jedna z pierwszych, co praktycznie nigdy się nie zdarza.
Przystanęłam na dziedzińcu, nerwowo przestępując z jednej nogi na drugą. Wzroku
nawet nie odrywałam od wyjścia – wypatrywałam znajomej burzy blond włosów,
aktualnie niebyt starannie zebranych w kitkę na czubku głowy. Kiedy przyszła,
automatycznie ruszyłam w jej stronę. Opiekuńczo złapałam ją pod ramię i szłyśmy
razem alejami, cały czas milcząc. Dopiero kiedy stanęłyśmy pod bramką, czar
prysł i spojrzałam na nią przerażona.
- Jest z tobą źle – stwierdziłam
zachrypniętym głosem.
- Wiem – odparła, jakbyśmy
wymieniały się poglądami na temat pogody.
Znowu po plecach przebiegł mnie
dreszcz, kiedy patrzyłam, jak szuka kluczy w wielkiej torbie.
- On często do mnie mówi, wiesz? –
rzuciła nagle. – Tak przez ściany. Dlatego się nie wysypiam.
Cały czas mogłam tylko stać i
patrzeć, kiedy ona kontynuowała.
- Ale ja go nigdy nie rozumiem. Mówi
w jakimś dziwnym języku, jakby w ogóle był z innego świata. Głos też ma
zdeformowany. Taki niski i gruby, trochę jakby z piekła.
Prawą dłonią popchnęła bramkę, a
lewą wrzuciła klucze na miejsce.
- Jesteś pewna, że chcesz tam iść? –
spytała, patrząc na mnie z troską.
W gardle zaschło mi tak, że mogłam
tylko skinąć głową. Przez całą drogę na klatce schodowej Kocia do mnie mówiła,
jakby chciała mnie nieco uspokoić, albo oderwać od tego wszystkiego, a
jednocześnie dyskretnie wprowadzić w temat. Nie pomagało to zbytnio, ale
doceniałam jej starania. Próbowała.
- Młody jest na treningu. Zapisał
się na boks, żeby jak najmniej siedzieć w domu, bo w zasadzie co ma robić?
Siedzieć w salonie albo łazience i patrzeć w sufit? Sama bym z chęcią gdzieś
wyszła, ale on lubi ze mną rozmawiać. O tyle, o ile Młodego odpycha, mnie
przyciąga. Chyba chce, żebym do niego przyszła, ale póki mogę, staram się mu
oprzeć. Myślę, że skończyłabym jak Zik.
Nagle stało się dla mnie zupełnie
jasne, gdzie jest pies. W kuchni nie było nawet jego misek, a tak nie wygląda
mieszkanie kogoś, kto czeka na powrót pupila.
- Zdaje mi się, że on nie musi jeść,
ale jak coś wejdzie na jego teren, to nie wyjdzie żywe. On go po prostu chap! – klasnęła mocno wyprostowanymi
dłońmi, przypominającymi paszczę krokodyla – i Zika nie ma.
Zawahałam się po raz ostatni, czy
wchodzić, czy nie. Kocia stanęła w drzwiach i patrzyła na mnie wyczekująco. Jej
spojrzenie rzucało mi wyzwanie, tym razem inne niż zwykle. „Przełamiesz się,
czy nie?” – zdawało się mówić. Przygryzłam wargę, aż poczułam na języku
metaliczny smak krwi.
-
Idę – stwierdziłam i później mogłam już tylko żałować.
4
Mieszkanie nie wyróżniało się niczym
szczególnym. Po raz kolejny usiadłam na wychłodzonej, skórzanej kanapie z tą
różnicą, że w tamtym momencie nie czułam tego zimna. Kocia znowu zrobiła mi
szklankę kawy i zajęła miejsce obok mnie, wpatrując się tępo w ścianę. Obie
czułyśmy, że jest to tylko cisza przed burzą.
Po chwili poczułam delikatne
szarpanie za rękaw.
- Jeśli chcesz go usłyszeć, musimy
iść do mojego pokoju – powiedziała.
Nie wiedziałam, czy tego naprawdę chcę, ale
posłusznie za nią poszłam, zaciskając palce na kubku z napojem. Kiedy siadałam
na łóżku ogarnęło mnie dejavu.
Wiedziałam, co się zaraz wydarzy. Czułam to dobitnie całą sobą, ale nie
odezwałam się ani słowem. Czekałam na ten moment, kiedy ta istota odezwie się i
nie musiałam długo czekać.
Moją głowę wypełnił groźnie brzmiący
warkot. Dźwięk rozszedł się echem po ścianach i zatrząsł pomieszczeniem w
posadach. Automatycznie przystawiłam dłonie do uszu, ale to nic nie dało.
Zaciskałam mocno zęby, starając się go wyprzeć – bezskutecznie.
Kocia siedziała wyprostowana ze
skrzyżowanymi nogami. Na jej twarzy odmalował się wyraz błogiego spokoju,
zrelaksowania wręcz. Mogłabym pomyśleć, że zasnęła, gdyby nie oczy wierzgające
w szalonym tańcu pod przysłoniętymi powiekami. Złapałam ją za nadgarstek i
mocno potrząsnęłam, aż spojrzała na mnie nieodgadnionym spojrzeniem.
- Skończ to – błagałam, ale na nic.
Nie zamierzała mnie posłuchać.
Wpadła w jakiś dziwny trans, a ja nie byłam w stanie jej z niego wyprowadzić.
Bezradnie patrzyłam, jak podnosi się z miejsca i idzie w stronę drzwi. Łzy
powoli napływały mi do oczu, kiedy zdałam sobie sprawę ze swojej bezradności.
Kiedy złapała za klamkę, moje skapywały już ciurkiem na pościel.
- Nie idź tam – poprosiłam cicho,
ale nawet najgłośniejszy krzyk nie przebiłby się przez ten złowrogi warkot.
Jednak Kocia wyszła już z pokoju i zamknęła
za sobą drzwi, rozdzielając nas na dobre. Zagryzłam wargę, raniąc ją po raz
kolejny tego wieczoru.
Czym
jesteś? myślałam nieustannie, trzymając palce wskazujące na skroniach.
Odpowiedział mi plątaniną
bezsensownych słów, które tylko on był w stanie zrozumieć.
R.
Wyłapałam tylko pierwszą literę,
która w moich myślach stała się jego imieniem.
Kocia już dawno weszła do pokoju R.,
a ja siedziałam na jej łóżku do samego rana, nie zmrużywszy nawet oka. Nie
wróciła. Cierpliwie czekałam, mając resztkę nadziei, że może jednak udało jej
się przeżyć, a może po prostu za bardzo bałam się tego, co zastanę na zewnątrz,
nie wiem. Fakt faktem, że ruszyłam się dopiero wtedy, kiedy rozdzwonił się
budzik Koci, wskazując godzinę 6:00 rano.
Jak za sprawą czarodziejskiej
różdżki zerwałam się na równe nogi, złapałam za ucho plecaka i wybiegłam na
klatkę, nie martwiąc się o takie drobiazgi jak zamykanie drzwi. Jej rodziców
nadal nie było i domyślałam się, że zbyt szybko nie wrócą. To samo zło, które
pozwoliło mi wejść do środka i przemówiło do mnie swoim głosem, im kazało
trzymać się z daleka. Nie wiedziałam, dlaczego akurat ja. R. wybrał mnie tak po
prostu, jak się wybiera pluszowego misia na prezent dla małej siostrzenicy.
Czułam, że nie spocznę, dopóki się
wszystkiego nie dowiem.