niedziela, 22 lutego 2015

"R" 6. epilog


           Szłam przed siebie, poprawiając poły płaszcza, nieustannie rozwiewane na boki. Mijałam ludzi, kompletnie ich ignorując – nie byli godni mojej uwagi. Brzydzili mnie wręcz. Kim więcej oni byli, niż pustymi istotami, nie mającymi pojęcia na jakim świecie żyją? Nikim.
            Żadnego z przechodniów nie zaszczyciłam spojrzeniem dłuższym od pięciu sekund. Niby wróciłam do starego trybu życia, jednak nie do końca potrafiłam pogodzić się z tym, co się stało. Po tygodniu dotarły wieści od rodziców Koci. Ta rzekomo zginęła w czasie rejsu statkiem – ciała oczywiście nie odnaleziono. Nie mogłam się nie zaśmiać, czytając ten artykuł. Głupota ludzka ewidentnie biła po oczach, bo przecież o ile łatwiej jest sprzedać tanie kłamstwo, niż szukać prawdziwej odpowiedzi. I tak by w nią nie uwierzyli z tymi swoimi ograniczonymi móżdżkami.
            Zostaje pytanie: Jak ja się czułam? Jak na osobę, która stanęła oko w oko z najgorszym wydaniem śmierci, zaskakująco dobrze. Ciągle żyłam, jednak nie byłam w stanie stwierdzić czy to nagroda, czy raczej kara. Z jakiś niewiadomych powodów, R. mnie wybrał. Nie rozumiałam w jakim celu, ale to było bardziej niż pewne. Pozwolił mi, żebym się o nim dowiedziała, usłyszała go, aż w końcu zobaczyła i przetrwała to spotkanie. Było swego rodzaju groźbą, zapowiedzią przyszłych zdarzeń. Być może jego piekielne życie było na tyle nudne, że postanowił sobie znaleźć rozrywkę – kto wie? Fakt faktem, że na moich ramionach spoczywała wielka odpowiedzialność. Byłam jedyną osobą, która wiedziała o jego istnieniu – pozostali świadkowie nie żyli. Tylko ja mogłam znaleźć sposób na pokonanie go, albo przynajmniej odesłanie tam, skąd przybył. Wiedziałam tylko, że nikt nie był bezpieczny. R. w każdej chwili mógł się pojawić, gdziekolwiek chciał, jednak cierpliwie czekał na odpowiedni moment, zbierając siły. Chciał powrócić jeszcze większy, groźniejszy i jeszcze bardziej przerażający.
            Jednak nie wiedział, że ja też miałam asa w rękawie.
            Jego imię.


                                                                                                                            Koniec 
                                                                                                                            Cdn.